Na myśli…

Olg Borowka

Archive for Maj 2008

„Za drzwiami”

2 Komentarze

„Jeżeli za drzwiami czeka tylko, czy może aż, nicość to chyba nie ma się czego bać.”- Myślał obierając pomarańczę. To był wielki, piękny owoc. Mężczyzna odkładał obierzyny w jedno miejsce- na skraj wczorajszej „Wyborczej”. Obrawszy do końca, podzielił cytrusa na ćwiartki, po czym równiutko, jedna obok drugiej, ułożył je na porcelitowym talerzu.

Piotr Wiatr- tak się nazywał ów człowiek- mieszkał na jednym z podwarszawskich quasi-eleganckich osiedli ze spadzistymi, wyłożonymi buraczkową dachówką dachami i zapijaczonym stróżem przy furtce, razem ze swoją dziewczyną- Laurą. To dla niej obierał owoce- żeby miała gotowe jak wstanie. Piotr zawsze wstawał dużo wcześniej, około piątej rano, żaby dojechać do biura, na Mokotów, jeszcze zanim miasto się totalnie zakorkuje. Laura była menadżerem jednego z nocnych klubów- do pracy chodziła po południu. Piotr często wyrażał swoje niezadowolenie z takiego stanu rzeczy. „Mijamy się! Widuję cię, wyłączając czas kiedy śpisz, raz, w porywach do dwóch razy w tygodniu. I to też w przelocie.” Nie robiło to na niej specjalnego wrażenia. Była kobietą „z jajami”. To strasznie kręciło facetów. Była też skrajną egoistką ale jej twardy charakter w połączeniu z drobną posturą, bardziej właściwą piętnastolatce niż dwudziestoczteroletniej kobiecie, z wielkimi niebieskimi oczami, złotymi włosami ostrzyżonymi „na chłopca” i wąskimi lecz niezwykle kształtnymi wargami, zniewalał facetów i przyćmiewał tego typu negatywy.
Piotra poznała na wakacjach- na Teneryfie. To on do niej podszedł. W dyskotece. Miał na sobie pstrokatą hawajską koszulę, białą panamę i beżowe bawełniane spodnie a czerwona, poparzona na słońcu skóra schodziła mu z twarzy wielkimi płatami, zwłaszcza na nosie. Był na wczasach z kolegami z pracy. Laura często wspominała tamten wieczór. „Barman! “Sex on the beach” for this charming lady!” zakrzyknął, lekko już bełkocząc, z drugiego końca baru, wskazując na nią bezczelnie palcem. Chyba właśnie tym zachowaniem wywarł na niej wrażenie. Zaimponowała jej jego pewność siebie. Potem poszli na plażę, porozmawiali na różne typowe dla pierwszych „randek” tematy, okazało się, iż oboje są fanami muzyki Philip’a Glass’a i chilloutowych brzmień grupy Múm , oraz filmów Sama Peckinpaha, aż skończyli w jego pokoju pod prysznicem. Laura, szczytując, wyłamała ręką, przytwierdzoną do ściany, mydelniczkę. Później nie zdarzyło im się już nigdy spędzić tyle czasu koncentrując się wyłącznie na sobie wzajemnie.

Po roku wprowadziła się do niego. Nie z miłości. Piotr mieszkał wówczas jeszcze w jednej z przedwojennych kamienic nieopodal metra „Racławicka” a ona miała stamtąd bliżej do pracy niż z Konstancina, gdzie do tej pory żyła z rodzicami w okazałej willi o kilkunastu pokojach. Tata Laury był kiedyś kimś ważnym w PZPR a za rządów SLD zrobił parę dochodowych interesów przy okazji wielkiej prywatyzacji. Tata Laury był zawsze we wszystkim najlepszy. Jeździł najbardziej terenowym ze wszystkich terenowych samochodów, na polowaniach strzelał z najbardziej śmiercionośnej ze wszystkich śmiercionośnych strzelb, zabijał największą zwierzynę, pił najmocniejszą z czterdziestoprocentowych wódek a żonę bił tak porządnie, że kilkakrotnie skończyło się na pogotowiu. Był całkowitym przeciwieństwem Piotra- warszawskiego księgowego, brzydzącego się przemocą i łowiectwem, jeżdżącego samochodem z segmentu compact za rozsądną cenę, wódkę pijącego góra trzy razy do roku. Może właśnie dlatego Laura go wybrała. Nienawidziła ojca. Z drugiej jednak strony, podświadomie pogardzała trochę Piotrem, że nie jest „prawdziwym facetem”, facetem jak tatuś. W każdym razie, na Mokotowie pomieszkali razem niecały rok. Piotr wziął kredyt rozłożony na trzydzieści cześć lat i kupił większe mieszkanie- właśnie to pod miastem. Laura przeniosła się tam niechętnie- żaby nie sprawić mu przykrości. Codziennie obrane świeże cytrusy, niebieskie Mini, co tydzień wspólne zakupy- to była jego rekompensata dla niej. Właściwie za co?

„Jeżeli za drzwiami czeka tylko, czy może aż, nicość to chyba nie ma się czego bać.”- Myślał dalej jadąc do Warszawy. Trzy dni temu lekarze powiedzieli, że ma raka. „Co z kredytem?” Poręczycielami byli rodzice Laury. „Co z Laurą?” Da sobie radę. „Co ze mną?” Jeżeli za drzwiami czeka nicość to nie ma się czego bać. Za drzwiami Laura, jej rodzice, willa w Konstancinie, blok z buraczkowym dachem i kolekcja DVD Peckinpaha tak jak ty- przestaną istnieć.

Written by olgbor

14 Maj, 2008 at 8:53 pm

Napisane w Fikcja

Gdzieś…

2 Komentarze

-Poszukujesz sensu?
-Tak. Chyba tak…
-I jak ci idzie?
-Jak na razie bez rezultatów. Może jutro…
-Może poszukaj tam gdzie zgubiłeś?
-Wykluczone. Tego miejsca już nie ma. Tamtego czasu zresztą również.
-Może zapytaj kogoś kto tam z tobą był? Może ktoś pamięta, ktoś coś wie?
-Tych ludzi też już nie ma. Czym właściwie byli oni? Nie zapytam nawet kim? Czym zatem? Mgnieniem może? To wszystko trwało tak krótko…
-To co się z nimi stało?
-Nic.
-Wybacz, ale nie rozumiem.
-Nic się z nimi nie stało. To wszystko w mojej głowie. Nie sądziłem nigdy, że to zajdzie tak daleko.
-Że co zajdzie tak daleko?
-To… Nie umiem tego nazwać. Sens też był mgnieniem. W ogóle, jeśli sens się pojawia to zawsze jako chwila. Kosmicznie niepowtarzalna chwila. Każdy oddech jest jedynym, każdy ułamek sekundy bo nie ma szans już nigdy, absolutnie nigdy, powtórzyć się w tym samym kształcie. Przy kolejnym zawsze coś będzie inaczej. Położenie kuli ziemskiej, kształt paprocha na ramieniu marynarki obcego człowieka gdzieś na drugim końcu świata, temperatura kawy w kubku, długość zarostu na twarzy angielskiego piłkarza, granica wytrzymałości kobiety gwałconej przez oddział bojówkarzy w Sierra Leone, ilość tuszu w długopisie…
-Fakt… ciężko to nazwać. Przemijanie? Nie… zbyt trywialne.
-No widzisz- tak właśnie się zmagam. Nie potrafię uwierzyć w sens wymyślony przez ludzi. Musi być jakiś naturalny, jedyny, właściwy, wypływający z istoty rzeczy. Religie obrażają mój intelekt. Gdyby istniała siła wyższa to na pewno nie miałaby cech ludzkich. Religia jest dla słabych. Sens jest… Ale nie w kościele, meczecie czy synagodze…
-Gdzie?
-Nie wiem. Może tuż za rogiem?

Written by olgbor

14 Maj, 2008 at 10:27 am

GFX

with one comment

Written by olgbor

12 Maj, 2008 at 9:43 am

Napisane w gfx

PKP(Podróże Kształcą Polaków)?

with one comment

Bohater, nazwijmy go starotestamentowo Uriaszem, powinien zrobić coś nietypowego, zaskakującego; coś, co czytelnikiem wstrząśnie lub go rozbawi. Powinien znaleźć się w stosownych do takiego czynu okolicznościach. Mógłby na przykład rozebrać się do naga w kościele i biegać pomiędzy ławami machając fiutem albo głośno pierdnąć przy wigilijnym stole wywołując tym samym ogólne oburzenie.
Uriasz jednak siedzi w pociągu Ernest Malinowski jadącym z Krakowa do Warszawy i popija darmową herbatkę sporządzoną na bazie wody z kranu z domieszką kwasku cytrynowego marki Rolnik. Naprzeciwko niego- długowłosa blondynka w wieku, na oko, dwudziestu siedmiu- trzydziestu lat. Jest ładna ale, jakby napisał Amos Oz, niezbyt pociągająca. Może kwestia ubrania? Czyta ELLE. Obok niej- typ drobnego przedsiębiorcy. Jakieś pięć dych na karku, spodnie z brązowego sztruksu, kraciasta koszula, marynarka w pepitkę. Czyta jakieś dokumenty, przegląda faktury. Uriasz, będąc raczej konserwatywnym facetem, być może w podświadomej obawie przed posądzeniem o homoseksualizm, skupia wzrok na blondynce, a właściwie na jej broszce- prostokątnym kawałku hebanowego drewna w srebrnej oprawie. Myśli, że właściwie to kobieta jest dość interesująca fizycznie, seksualnie. Bardziej z nudów niż z przekonania zaczyna ją w wyobraźni rozbierać, dotykać; dochodzi do zbliżenia. Pomimo czterech, następujących jeden po drugim, głośnych, mokrych orgazmów, towarzyszka podróży nadal czyta swój magazyn z niewzruszoną miną. Uriasz przenosi w związku z tym uwagę na to, co za oknem.
„Słup… słup… słup…, słup, słup słu…Kurwa, ze dwa przeoczyłem”- mówi sam do siebie w myślach. Facet od faktur zakasłał. Przeprosił i wrócił do papierów. Blondynka skończyła czytać i pisze sms-a na Nokii N95. Uriasz, dla odmiany, zaczął liczyć krowy. Po ośmiu zrezygnował bo zbyt łatwo się pomylić. Z daleka nie widać czy krowa, czy byk. Do Warszawy zostało jeszcze jakieś czterdzieści minut drogi. Bohater zdąży jeszcze z piętnaście razy doprowadzić kobietę do szczytowania. Ona zdąży napisać ze sto sms-ów a gość w sztruksach przewertuje swoje kwity sześciokrotnie.
Nikt nie zrobi nic zaskakującego, nietypowego, bulwersującego ani śmiesznego bo w życiu tak nie ma. No, może czasem…

Written by olgbor

11 Maj, 2008 at 3:08 pm

Napisane w Uncategorized

Plaża (2008)

2 Komentarze

Plaża. Średniej wielkości fale rozbijają się o brzeg. Pozostawiają po sobie niekiedy żółtawą pianę. Piasek jest szary. Właściwie to przypomina stara gazetę po kilku dniach leżenia w kałuży, posypaną okruchami szkła z jarzeniówki i zawartością rzadko czyszczonej popielniczki. Ocean. Niewyobrażalna wręcz ilość wody skupiona w jednym miejscu- niesamowite- bezkres. Wydmy. Nic szczególnego- jak plaża, tylko bez szkła i kiepów. Powietrze? Przesycone wonią działu rybnego z hipermarketu zmieszaną z ołowianymi oparami rafineryjnymi i różowym Borygo. Niezbyt przyjemne miejsce ale, skoro już tu przyjechaliśmy , zaproponowałem Jej spacer. Zgodziła się od razu. Szliśmy brzegiem, chyba na południe, jakieś pół godziny. Równie dobrze moglibyśmy nie ruszyć się ani o krok bo sceneria i tak nie uległa najmniejszej zmianie.

Rozmawialiśmy o jej marzeniach i moim pisaniu. Co do pierwszego, szczerze mówiąc, wyłączyłem się na parę minut. Niechcący, słowo daję! Jeśli zaś chodzi o drugie, powiedziała, że jestem tendencyjny… ,że przecież „Ona nie jest taka jak dziewczyny z moich opowiadań.” Może i ma rację? Może to kwestia tego, że spacerujemy po dwóch różnych plażach? Jej piasek jest biały jak świeży śnieg albo sukienka komunijna i malowniczo kontrastuje z szafirowo-turkusową wodą. Jej powietrze pachnie jodem i egzotyką krajów, które czekają po drugiej stronie oceanu. Czekają na nią.

Written by olgbor

9 Maj, 2008 at 5:02 pm

Napisane w Fikcja