Na myśli…

Olg Borowka

Archive for Styczeń 2009

TOBIE NA ZŁOŚĆ

with one comment

„Tato, naprawdę uważam, że nie powinieneś czytać tego badziewia”- powiedział Patryk potrząsając zwiniętym w rulon egzemplarzem „Naszego Dziennika”- „To ci robi sieczkę z mózgu! Masz osiemdziesiąt pięć lat. Całe życie nie znosiłeś tych, jak ich nazywałeś, świń w koloratkach i dewotek, a teraz? Co się z tobą dzieje?”. Twarz starego ojca, pełna głębokich zmarszczek, nosząca na sobie całą historię, począwszy od rozwiązania Obozu Wielkiej Polski, przez zamach na generała Świerczewskiego, aż po ukończenie budowy pierwszej linii warszawskiego metra, przybrała wyraz lekko naburmuszony, odrobinę cierpiętniczy. Po chwili, wąskie, zdałoby się mocno zaciśnięte, wargi poruszyły się lekko. „Ty niczego, synku, nie rozumiesz.”- odezwał się spomiędzy owych warg basowy, słychać, że niegdyś mocny i donośny, dziś już zardzewiały głos. „Wy, młodzi jesteście wszyscy liberałami… ale to was kiedyś zgubi. Całe szczęście, że ja tego dnia nie dożyję.”- kontynuował- „Nie dożyję tego dnia, ale póki co… żyję i proszę ciebie- mojego jedynego syna- abyś poszedł do kiosku i kupił mi dzisiejszy numer.” Ostatni człon zdania wypowiedziany został z wyraźnym zmieszaniem. „Tato, jest -25 stopni! Nigdzie nie pójdę.”- odparował Patryk. Niebieskie, jakby zaszłe mgłą, oczy starego mężczyzny ożywiły się. Ożywiły się złością. „Wobec tego sam pójdę! Sam pójdę i jeszcze po drodze zamarznę żeby ci zrobić na złość! O!”- wykrzyknął ów pordzewiały głos, pokazując, że ma jeszcze w sobie coś z dawnej mocy. „Proszę cię, nie rób scen.”- odpowiedział spokojnym tonem syn. „Jakich znów scen?!”- wrzeszczał starzec- „Ja tobie nie robię żadnych scen! Ja ciebie tylko o coś poprosiłem! Żadnego pożytku z ciebie nie ma! Idę sam i już!.” Patryk nie wiedział co robić. „Niech idzie mądrala!”- pomyślał- „Ledwo wyjdzie na dwór i zobaczy jak jest zimno, to mu się odechce spacerów.” „Ok, idź”- rzucił cicho. Starzec, nie bacząc na panujący za oknem mróz, zignorowawszy wiszący przy drzwiach płaszcz, wyszedł. „Odbiło mu…! Kurwa!”- wykrzyknął w myślach Patryk. „Spokojnie. Droczy się ze mną stary złośliwiec… Pewnie wyszedł na klatkę schodową i będzie siedział przy kaloryferze na półpiętrze aż się zainteresuję co z nim i wyjdę go szukać. Niedoczekanie jego.”- przemknęło przez umysł Patryka. Usiadł na kanapie i włączył telewizor. Leciały akurat wiadomości. Młoda dziennikarka opatulona grubym wełnianym szalikiem relacjonowała „z terenu”, że w Bydgoszczy zamarzło trzech bezdomnych pijaczków i zaczadziły się dwie wielodzietne rodziny zamieszkujące jakiś skłot. „Fajna dupa”- szepnął Patryk koncentrując wzrok na perfekcyjnie kształtnych ustach prezenterki. „Przeniesiemy się teraz do studia…”- zatrajkotał głos owej „dupy”. „Ta też niczego sobie… jak na swój wiek…”- westchnął podsumowując Justynę Pochanke, lekko zaniepokojony kilkuminutową już nieobecnością ojca.
Po godzinie, Patryk wyszedł szukać taty. Nie było go, wbrew oczekiwaniom, na klatce schodowej. Przedzierając się przez twarde, trzeszczące pod butami zaspy, dotarł do kiosku. Tutaj również ani śladu starego człowieka. Poszukiwania objęły całe osiedle i okolice… bez efektów. Zrezygnowany mężczyzna postanowił wrócić do domu i poczekać. „Może schował się u któregoś z sąsiadów? Na przykład u tego od szachów…”- myślał.
O godzinie 22.33 zadzwonił telefon. Rozległa się klasycznie idiotyczna melodyjka Siemensa. „Słucham!”- krzyknął pełen obaw Patryk prosto do słuchawki. „Dobry wieczór. Czy pan Patryk Niklewicz?”- zatrzeszczał głos z drugiej strony drutu. „Tak, o co chodzi?”- odparł syn „uciekiniera” przeczuwając, że głos nie ma dla niego dobrych wieści. „Czy pański ojciec to Henryk Niklewicz?”- kontynuował pytania, jakby celowo podnosząc napięcie, głos. „Tak! O co, kurwa, chodzi?!”- wydarł się z całych sił podenerwowany młody Niklewicz. „Posterunkowy Buławski, rejonowa komenda policji. Mam złe wieści.”- wydukał powoli głos, nie wykazując zupełnie żadnego przejęcia grubiańskim zachowaniem Patryka. „Dzisiaj, o godzinie 20.50, funkcjonariusze znaleźli w Ogrodzie Saskim ciało pańskiego ojca. Denat zamarzł. Na rozpoznanie zapraszam jutro o godzinie 8.15 rano. Złoży pan również wyjaśnienie. Ojciec miał przy sobie gazetę, na której, według naszych ustaleń, sam zapisał słowa TOBIE NA ZŁOŚĆ. Czy domyśla się pan, o co mogło mu chodzić?”- rzekł głos w słuchawce, po czym zapadła pełna napięcia cisza- taka cisza, która oznacza oczekiwanie na coś bardzo ważnego. „Domyślam się…”- odparł Patryk, po czym z całej siły rzucił telefonem o ścianę a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.

Written by olgbor

9 stycznia, 2009 at 3:45 pm

Napisane w Fikcja

Astronomia naiwna

with one comment

Gdy zaczynasz myśleć nad skończeniem ze sobą, to jeszcze nie jest najgorzej. Gdy zastanawiasz się nad metodą, jest kiepsko. Kiedy obmyślasz szczegóły techniczne… Coś ci opowiem. Jeden facet, dość młody, mógł mieć góra dwadzieścia pięć- sześć lat, zwykł mówić do swojej dziewczyny per „słońce”. Nigdy nie zastanawiał się nad głębszym tego sensem, tak mówił- po prostu. Ona zwracała się do niego różnie; był „kotkiem”, „skarbem”. Pewnego razu zaświtało jej, że skoro on nazywa ją „słońcem”, ona nazwie go, przekornie, „księżycem”. Na początku mu się spodobało. „No tak, słońce, księżyc… Znaczy, że się idealnie uzupełniamy.” Potem, zaczął nad tym głębiej rozmyślać. „Zaraz, zaraz… Przecież księżyc świeci światłem odbitym.” Nie mógł pojąć, że własna dziewczyna, partnerka, w niektórych wizjach nawet taka na całe życie, sugeruje, że ON- jej chłopak, taki kochający i gotów do wszelakich poświęceń, świeci JEJ światłem odbitym- nie własnym. Była dobra, to prawda… wszyscy ją lubili a on przy niej błyszczał. Była duszą towarzystwa. On zwykle stał gdzieś z boku, co jakiś czas obrzucany ciepłymi spojrzeniami jej koleżanek i lodowatymi, pełnymi zazdrości- kolegów. Z czasem, uwierzył, że bez niej nie może istnieć, nie może świecić. Przyzwyczaił się do tej myśli, do tego stanu rzeczy. Wszystko było ok… do czasu, kiedy okazało się, iż jego „słońce” ma inny „księżyc”… a w życiu nie jest jak w kosmosie i ciężko mieć więcej niż jeden… zwłaszcza gdy oba o sobie wiedzą. Stracił blask. Myślał nad skończeniem ze sobą. Myślał nad metodą. Ostatecznie, stwierdził, że nie ma co się zabijać. Znalazł sobie inną dziewczynę- głupią i mało towarzyską. Teraz to on był „słońcem” a ona „księżycem”. Nie miał wyrzutów sumienia zrywając z nią po jakimś czasie aby wrócić do tej pierwszej. „Znajdź własny księżyc”- poradził jej na odchodnym. Nie wiedziała, biedulka, o co mu chodziło i podcięła sobie żyły w wannie. Opowiedziałem ci to tylko po to, byś nie zrobił jakiegoś głupstwa „bo jest ciemno, zimno i brzydko za oknem a dziewczyna zerwała z tobą w zeszły czwartek.”

Written by olgbor

4 stycznia, 2009 at 7:30 pm

Napisane w Fikcja